***w obliczu Boga
w Bożym miłosierdziu
szukamy Bogajak ślepcy
dający z własnej kieszeni
by móc wziąć z sercadziś Królestwo Boże
jest bliżej
niż wówczas gdy uwierzyliśmy
***
życie
to chwilka
krótsza
od życiakara
byś
już nigdy
nie pisał wierszy
***
tam gdzie ludzie
są niewolnikami rzeczy
a rzeczy wybierają ludzi
i wyrzucają jak śmiecina stole
pełnym listów
tyłem do śmierci
usiadło życie
***
dni nakładają sić
na fotografie
noce zwilżają
utrwalacze czasudyszą noce
przez okno
dławiąc sić
życiem
***
do Sejn
często teraz przyjeżdża
Jablonskis
litewska mowa dzieciom
smaczniejsza od czekoladykaretą
zaprzęgniętą w cztery rumaki
podróżuje Baranauskas
w przestrzeniczasu
w Sejnach
wkrótce z pracy powróci
Dvaranauskaswojna na zawsze
zatrzyma czas
rozpychane na schodach bazyliki
owieczki modlą siędo Chrystusa
który nigdy
nie dostąpił
pałacu biskupów***
na ziemi
zapadliśmy
na nerwicę
i chroniczny niebytw jurcie
w strugach deszczu
usiedliśmy
na wiecznościdługo czekaliśmy
na największą
spośród kar
na nagrodę Nobla
***
Po wykopkach przekwitają róże,
odlatują bociany i milkną koniki polne.
Tuż po wykopkach
obojętnieją sercai gorzknieją pieszczoty.
Jutro wykopki.
Będziemy zbierać kartofle.
Czerwienią zakwitną kolce róż.Odlecą bociany i zgorzknieją pieszczoty,
na próżno narzeczeni trwać
będą w narzeczeństwie.
Jutro wykopki.
***
zmęczyły się dni
od długich dni
krótkie noce
przedłużyły się w bezsennośćpo raz ostatni piliśmy piwo
jedliśmy winogrona
zdawało się nam
żeśmy w wiecznościna polach pozostały ścierniska
i modły do Wszechmogącego...
na łąkach babie lato...
uśmiech słońcajak siedem samotności
stawały w szyku dni...
jutro
przejdą do wieczności
***
za bezimiennym witrażem
gdzie wiersze są niczym
a wszystko inne
jest tylko po to, by zabićczas
Bóg wybrał już
innego pasterza
i inne owieczki
nie próbujć się przeciwstawiaćstaram się uśmiechać
***
urodziłem się za wrotami nieba
na obrzeżach wieczności
w pustej stajence
nie było miejscaOjcze Łaskawy
wybacz, że w grzechu
powracam do Ciebie
jak syn
***
umieramy osamotnieni w samotności
zbrukani wnętrznościami śmierci
skalani światem, splamieni pragnieniami
obudzeni z letarguwierzymy, że zmartwychwstaniemy
w ostatnim dniu swojego życia
że nasze dni, te niewierzące,
obudzą nas z martwych
***
dotykaj mnie _ Słowo
rękoma matki
troskami ojca
ojczyznąna pustych zagonach
spotykają się słowa
znów wysławiając
Stworzyciela
***
kiedy rosa poranna
wysysa słońce
znad horyzontu wstaje senny
całkiem nagi małżeński dzieńokryj się ramieniem krzyża
w klepsydrze
leniwie przesuwa się
piasek i czas
***
drewniane świątki frasobliwe
drewniane słowa
drewniani mędrcy
z domu Pana i Salomonajak was teraz
otrząsnąć z ust
wiersze, jeśli powiadacie
czytajcie ewangelięBóg istnieje _ _ _
w każdej komórce ciała
niczym w ziemi
ziarnko gorczycy
***
a gdyby tak wydać
wszystkie dzieła Boga
gdyby wydać tomy wieczności _
jak deszcz, który nie nadchodzigdyby tak wydać
Syna Bożego
ziemię
za ziarnko gorczycyumiłowany
Synu Boży
naucz nas modlitwy _
sercami pokornych
***
kup ode mnie sadzonkę
posadzę ci wiersz
może całą książkć _
otulę cię ziemiąa po śmierci
zaprowadzę do gwiazd
w ostatnim wierszu
płacze małysamotny syn
***
dla tego wiersza zabrakło mi słów
wszystkie one same zaczęły tworzyć
i stanęły w kolejce
po nagrodę Noblakiedyś maszerowałyby
pokornie
pod pomnik Lenina
przy więzieniu Łukiszki
***
kochamy się
we wzajemnym uścisku
podzieleni przez życie
w piaskowej klepsydrzeprzychodzą wierzące dni
niewierzące noce
lecz nie nadchodzi
zbawienie
***
Ile razy należy przewinąć wiersz,
by wyrósł na książkę, człowieka, wieczność?Z czego rodzą się wiersze?
Z milczenia jak kropla wody.Z podmuchu wiatru, ze spotkania z Nią.
Ilu trzeba wierszy, by przewinąć człowieka?Ilu konwulsyjnych uderzeń serca,
skalpeli w rękach krytyków, otwartych piersi,by słowo stało się
posłuszniejsze niż dziecko?
***
wypadł wiersz
z kołyski
nie było pieluszek
zapisać nie było jakpotem
ze słowa wypadło dziecko
słyszałem przez całą noc
wrzask wiersza
***
w Wilnie _
ulice mętne od samochodów
od ludzi śpieszących do jutra
od zgiełku, który przychodzi z ciszyw Wilnie _
niebo zagracone księżycową poświatą
zbrukane mleczem, Mleczną Drogą
milczeniem, randką z północąw Wilnie _
ktoś popycha mnie w ostatnie tchnienie
ręce życia
wzniesione na znak wiecznego życiaw Wilnie _
nie ma Wilna, a za progiem życia
buduje się miasto, w którym każdej wiosny spotykają się
dusze poetów i umarłe wiersze
***
w Warszawie _
upojne światło nocy
zawieszone na szczytach wieżowców
kolumna króla Zygmuntapochylona nad miastem
rozwesela czekających na jutro
wkrótce na niebie wzejdzie winda
na siódmym piętrzesiedem lat zjedzie na dół
sączy się dzień w dobre wino
pokój czerwonymi oczyma
przeczyta księżycową poświatćna zastygłym dysku słońca
podwaliny kultury i nauki
hipermarkety otworzą swe podwoje niebu
w Warszawie nocnoc _
Warszawa jeszcze śpi w wieczności
***
co wieczór w słońcu
przechadzam sić brzegiem, twoim ciałem
w obłokach zbieram bursztyn
z mojego życia w twojerzeźba twych piersi
z rocznym okresem lodowcowym
wyczekuje ostatniego tchnienia
mych dni
***
biegnę w morze
jak na randkę
odwrócone odległości, sny
ledwo słyszę jego szumdo morza wdzierają się kamienie
rękoma na wspak
sercami na opak
chmury wyrzucają bursztyn
***
Morze Czerwone
Odblask fal
Randki pocałunków
Za oceanemPrzybąć wiarą
Zniknij wybuchem
Wsłuchujemy się w głębię
Wysławiamy tchnienie
***
wcześnie wstaje nagie morze
nerwowo kołysząc piersiami
bursztyn wypłynie
lecz kończy sić życiezaciera się nawet twarz ojca
utrwalona w mózgu
na piaskowych wydmach
zachodzą w ciążę głębiny
***
o obrzezanych mówić należy
dobrze albo wcale
czas przemawia językiem ognia
aluzją namaszczonychna ustach położnicy
rodzi się
najdłuższe życie
zwane ś m i e r c i ą
***
Pod wieczór wracają ulice Nadrzecza,
Kręte od światła neonów.
Pełne kawiarnie, bary, podwórka.
Jedzą kolację stoły samotne w szeregu.Krzesła zasadzone na ludziach.
Czas prostuje drzewa.
Uśmiechnij się,
Uwiecznij krzyż, las, dróżkę.
***
powiedz, kim jesteś
jakiej barwy są twoje noce
jaki twoich pocałunków smak_ _ _
spadają liście i dni
wychylam ciebie jak puchar
obwąchuję jak pyłek kwiatowy
***
piersi
jak dwa rumaki
galopują w sukience
między skroniamimorze kołysze się
przynosi piaskowe dni
przypływ tęsknotyodpływ nadziei
***
mignął hologram ludzki
embrion wyssany z człowieka
jak dobrze, że nigdy wcześniej
na ziemi tu nie powstało życiegeny operacyjnie usunięte
życie sklonowane
zamienione jak
ślubne obrączki
***
dobre
wiersze
z dobrego winaalkoholicy
sami piszą
sami czytająpodtrzymując
czas
swojego pokolenia
***
na polach Mezopotamii
między zbożem a Babilonem
na górach proroków
namaszczonych orkądrogą, która nadyma się, chmurzy
drogowskazy pokazują języki
i oczy, gdzieś tam
podąża świat zdziecinniałyżycie wiecznie trwające
i ziemia w łonie matki
pamięć nieznieczulona
i proch między życiem a śmiercią
***
godziny pełne spotkań
spotkania nasycone godzinami
mlecznymi pocałunkami
tęczą na nieboskłoniezmęczone od fal
twego kołysania
żywe martwe
morze
***
ubierają się nago
pośrodku słońca
zatroskana mgła
promień światławisielec
sznur
zawiśli razem
na przyciąganiu ziemskim
***
roześmiany sercem Izaaka
wierszydle, który z prochu powstałeś
budzą się sny _ tulą sić gwiazdy
jesteś, jest początekpomyje nie spóźniają się, nie umierają
bez jęków biorytmów
algorytmów
kantat, dni
***
wiem _ jesteś wieczny
ponieważ wszystko przemija
drobinka, fiołek
fragment rosyżycie jest tak trwałe
jak trawa na łące
jak przydrożny kwiat
rozkwitły w młodości
***
siedząc w hotelu Gintaras
oczyma obejmuję Wilno jak na dłoni
nic nie mogę _ _ _
nie potrafić pisać wierszyprzy żelaznym wilku oczekuję
na honorowego gościa, nie Gedymina
obsiana autami na parkingach
nieśmiała zimna wiosnana stole brak poezji
od wczoraj skacowany poeta
używane wiersze, wypadające zęby
przekrwione nocą dziąsła
***
ciałem kobiety otulone kantaty
fugi, i te bez ciała, języka, bez głosu
wytryśnięte nasienie z mlecza, z kwaśnego wiatru
jak czekanie na ciebie w starokawalerskiej zagrodziewzywam cię jak milczący wulkan
wołam jak gdyby kantaty milczały
jak gdyby milczeli ci, którzy milczą
gdy boli, nie boli, pod sercem gdzieśjesteś w mej duszy ciałem i winem
w moich żyłach, gdzie nie zostałaś kochanką
gdy pod łóżkiem w świetle diamentów
łamaliśmy słowo w luterańskim kościelebyłaś tęsknotą, mych dni trwaniem
pogrzebem potem milczącym
szparą ognia, gdy w ogniu czerwieni się ciemność
przemienia się w absolutną nieprawdć
***
100 razy niewinnie poczęty
bez grzechu
obrzydliwość nie usprawiedliwia nawet
pyłków wiatru, tych na twoim rozdrożupępek, który ofiaruje życie
odprowadza w odległą śmierćumieramy nadzy, obdarci z duszy
i ciała, jak karmelkowe cukierki
powracamy spragnieni biodynamicznego serca
nie ma milczenia mrówek, milczącykrzyk antymaterii, życie, niech ono
nie domaga się życia, które postradało żądło serc
***
Śmierć, która jest zaprzeczeniem życia,
Plamą i samospełnieniem...Śmierci nie można w ziemi pogrzebać,
W wodzie utopić, w ogniu ugasić...Na wieżach, wśród ciszy, podgórskie sępy
Żywym grzebią umarłych...Sześć zwojów Morza Martwego,
Pisma esseńczyków Starego Testamentu...Światłość nie powinna sprzeciwiać się
Ciemności, samotność _ złu...
***
W Ostrej Bramie przechadzają sić ulice,
Zatroskane, bez wiary.
Ręce wyciągnićte po jałmużnę
I niewinne ubranka, poczęte w ciałach.Ludzkie cienie, rysy wyblakłe.
Wnętrze przeżarte zewnętrznym chłodem.
Nagie chmury, piersi obdarte
Jak nadzy skaczący w odległą śmierć.Zgadzam się być kreaturą. Córą Koryntu.
Piegowatą, z uśmiechem niewinnym
Poczętą. Wśród tych, wahających się
Domagać się piękna dziewiczego niedotyku.W Ostrej Bramie przechadzają się ciała,
Bez troski, te z ulic.
Wyciągają pośmiertne drgawki
Z ciał niewinnych...
Pamięci Prałata prof. Antanasa Rubđysa
Hiobowe żale
I
Moje życie _ delikatny podmuch wiatru,
Puste odgania obłoki.
Moje życie _ mgławica szara,
Pogańska Arka Przymierza.Wszystko jest mgłą.
Dół jest moim dniem,
Matką _ robaki.
Moje chmury! Moje dni!Deszcz puste gania obłoki.
Życie rozpostarte na szkielecie,
Na białym umierające
Powoli.Wyblakłe dni, białe,
Moje chmury, ma mgła.
Żądło _ słodsze od miodu,
Ule większe od drapaczy chmur.
II
Nikt nie obedrze z czci pobożnych pątników,
Nikt nie pozbawi ich cierniowej korony.
Dzisiaj słoma na wietrze roznosi gałęzie,
Wichura dziś jest roznoszona przez plewy.Rozmnożę jak piasek swoje dni,
W których mój lud na swej ziemi.
Na wierzchołkach gałęzi owocuje rosa,
Wyjątek pokory dobrze urodzonych pątników.Światła ostatnia przysłona, turban mądrości
Na głowach machabejskich ludów. Nie będzie boleć
Rana zadana przez Boga, by udowodnić
Miłość _ ani sudawskie bożki, spalone na ołtarzu.Nie ostaną nagie sieroty, ni wdowy bez rozumu.
Dla nich wieczność zostawiła dużo piaskowych dni,
Niedziel, szabatów, betlejów, nędznych pasterzy...
W diasporze modlitwy coraz mniej się modlących.
III
Gdy wyczekiwałem na dobro _ nadchodziło zło,
Gdy spodziewałem się światłości _ nadeszła ciemność.
Dni moje przy nadziei otworzyły się raną,
Polarne noce zastygły ciemnością.Gdy próbowałem się podęwignąć, upadałem bardziej.
Wiatr roznosił moje dni.
Jak chmury. Znikła ma dobroć
Z pyłem chmur, z popiołem ziemi.Gdy próbowałem gasić pragnienie,
Coraz bardziej byłem spragniony!
Gdy serdecznej potrzebowałem pokory,
Upadlałem sić silniej!Hiobowa prawda mówiła nieprawdć,
Szerokie drogi skurczyły sić w dróżkć.
Wiatr kołysał się jak trzcina,
Jak wiara szarych ludzkich dni.
IV
Czas naznaczony przez obrzezanie,
Przez wybrane dachy trędowatych.
W czterech wiekach, w czterech ścianach,
W drogach Jahwe, prowadzących w dal.Wody Szeszupy zobaczą w Neris
Kobiety, jak niegdyś wody Jordanu
Będą wyczekiwały nadchodzącego Mojżesza,
Zakurzonego portretu czterech młodzieńców.Na rozstaju dróg mięso pokroją. Wszystko,
Co przesunie się do przodu, cofnie się na początek.
Znikną, nie znikną młode, dziewicze
Litery sanskrytu.Kobiety kochające, niechciane.
Na przestrzeni wieków zagubione.
Tirówki jeszcze raz zajdą
Drogę prowadzącą do nieba.
V
Noce pełne ciał niebieskich,
Noce otwarte w Wielką Niedęwiedzicę.
W ich nozdrzach popielą się gwiazdy,
Promieniuje ciepło nocy.Tej nocy nie ma gwiazdozbiorów,
Morderstw, byków, strzelców,
Strzał cynicznie wymykających się
Ze świstu łuków.Głębia bulgocze jak kocioł,
Który rozmieszał maę morza.
Umykająca droga przy drogowskazie
Przywraca szczyptę światła.Krwawi Morze Czerwone
Jak niegdyś Boża osnowa.
W warsztacie ewolucji
Czas tka kolejny wątek.
VI
W hiobowych dniach wyblakła Ziemia
Żywi się koszmarem wieczności.
Dobroć karmi gwiazdozbiory,
Rozpacz wstrząsa Szeolem.W imię rozdartej niebiańskiej poświaty,
Przepełnionej ciałem niebiańskich świateł,
Gdzie parno od tkliwości i
Powtórzeń pamićci w Jedwabnem.Rany pyłku kwiatowego, przenoszonego przez pszczoły.
Hesed _ Zawsze Wierna Dobroć
Wyostrza cielesną swoją
Ikoniczną duszę materii.Wyłazi jak koszula z ciała.
Gnostycy, epikurejczycy, stoicy
W Rzymie, w Cezarei, w Aleksandrii.
Kiedyś umarli, teraz wiecznie nieżyjący.
***
Czas nieprzyzwoity, nie do przyjęcia.
Rzeki karmią morze sutkami gwiazd.
Syte podnoszą się pola przed żniwami,
Na poboczach przepoczwarzone motyle.Jestem jak kamień z paleolitu między Eufratem a Tygrysem,
W chatach ze śliny, w pałacach z cegieł.
W Szeherezadzie Harum Ar-Raszyd, jak
Nasienie bezpłodne daleko upadłe w Człowieku.W raju nie ma surowców. Ziemia hoduje to,
Co podlewa pot człowieka, wypala chora twarz pustyni.
W słońca porannej rosie parzy się piasek,
Upalne słońce pachnie niedopałkami i oliwą.Czas tu jawi się ruchomym skrzyżowaniem dróg,
Kiedyś Człowieka do siebie przywiązała pszenica.
Kamienne toporki, sierść wilka.
W domu, gdzie dozorcą był złodziej.
***
Przeszłość uśmiecha się, być może pozdrawiając nas.
Gdzie kiedyś rozlegał się gwar Babilonu, rośnie mietlica.
Za wrotami Isztar, gdzie bierze początek ulica,
Świątynia Marduka _ boga Babilonu.Ulica odkopana, choć drucianą siatką odgrodzona...
Sterczy jeszcze pałac Nabuka.
Przy rzekach Babilonu _ tam siedzieliśmy,
Płakaliśmy wspominając górę Syjon.Mietlica odważna, pozdrowiona przez wiatr, kołysze się,
Z przeszłości uśmiecha się, nas, żyjących, pozdrawia.
Ściany przez stulecia zniszczone zagadują,
Cegły, jeszcze mocne, czerwone, wypytują.Ściany pałacu, które kiedyś chroniły Nabuka od wrogów,
Od słońca żaru, nienawiści narodów.
Światło schłodzone, błąkające się w komnacie, zakrzepłe
W budowlach z ludzi bez okien i drzwi.Szukam wiszących sadów _ budowli miłości, daremnie.
Siedem cudów świata jawi się, gdy przymyka sić oczy.
Drzewa, fontanny, rzeczki, wodospady,
Skalne wąwozy, uszeregowany śpiew ptaków.Świątynia odkyta. Ulica podnosi się znad piasku.
Zazdrośnie strzeże tajemnic. Przeszłość odkopana.
Po prawej stronie świątynia Ninmah, palmy,
Gaje z masywnym lejem posągu lwa.
Urodził się w r.1961 w Puńsku. Ukończył SGGW w Warszawie. Pracował w redakcji litewskiego miesięcznika, a później dwutygodnika Auszra" oraz w Wydawnictwie Auszra" w Puńsku.
Wydał następujące zbiory wierszy: Między brzegami" (tyt. oryg. Tarp krantř") _ 1992 r., Między kurzem a zapomnieniem" (tyt. oryg. Tarp duru ir dulkiu") _ 1993 r., Wiersze z tamtej strony Boga" (tyt. oryg. Eilerasciai is anapus Dievo") _ 1997 r., Siedem dni, siedem lat" (tyt. oryg. Septynios dienos, septyneri metai") _ 1998 r., 75 wierszy" (tyt. oryg. 75 eilerađčiai" ) _ 1999 r. W 1999 r. przetłumaczył na jezyk litewski zbiór wierszy M. Czajkowskiego Jerozolimskie ślady".
Od 1995 roku jest członkiem Stowarzyszenia Pisarzy Litewskich w Wilnie.
Litewski kompozytor Vytautas Juozapaitis napisał do wierszy S. Birgelisa kilka kompozycji (dla kwartetu - Odrodziła się Ojczyzna" oraz dla profesjonalnych chórów).Opracował i wydał następujące książki: Pomnik Dariusa i Girenasa w Pszczelniku" (tyt. oryg. Dariaus ir Gireno paminklas Pscelnyke") _ 1993 r., Kultura materialna regionu
Puńsk-Sejny" (tyt. oryg. Punsko ir Seinu krađto materialine kultura") _ 1997 r. (razem z J. Vainą) , Antologia twórczości litewskiej" (tyt. oryg. Lietuviu kurybos antologija") _
2000 r. (razem z J.S. Forencewiczem i I. Gasperowicz), Zbiór poetycki _ Wiosna Poezji" (tyt. oryg. Poezijos pavasario Punsko ir Seinu kraśte almanachas") _ 2002 r.
Redaktor Wydawnictwa
Sigitas BirgelisOpracowanie i tłumaczenie
Sigitas BirgelisProjekt okładki
Vaida JuozapaitytëKorekta
Birutë Burdinaitë-OłówWydawnictwo „Auszra” w Puńsku
Mickevičiaus 23, 16-515 Punskas